niedziela, 10 stycznia 2021

Rozdział 1

Okej, ustalmy coś sobie. Nie ja podpaliłam panią Norris. I nie ja podmieniłam szampon profesora Longbottoma na mugolski klej. I to nie ja zaczarowałam portrety drugim piętrze, by śpiewały goblińskie pieśni.

Serio. To nie byłam ja. Po prostu za każdym cholernym razem znajdowałam się w złym miejscu, w złym czasie i bez dobrej wymówki. 

Za to z dziedzictwem Huncwotów wyrytym w nazwisku i genach. Wiecie, to tak, jakby z góry założono, że skoro mój szanowny ojczulek robił kawały, moja matula także, choć w innym pokoleniu, mój brat gorszy nie był, to ja też muszę wkurzać mieszkańców w zamku. 

Figa z makiem. 

Ale cóż, mogłam mieć dowody, świadków, jednak nieśmiertelny Argus Filch wiedział swoje. W sumie, to w ogóle mu się nie dziwiłam. Po tylu latach użerania się z dzieciarnią też postradałabym zmysły. 

Tylko dlaczego to ja na końcu obrywam? I ląduję przed gabinetem dyrektorki, choć jeszcze nie zaczęła się pierwsza lekcja? Super. Chyba pobiłam swój własny rekord. Ciekawe, czy McGonnagall prowadzi jakiś wykaz moich wizyt. Może zakłada się Dumbledorem? W sumie, nie jest to zupełnie nieprawdopodobne. 

— Tym razem się doigrasz, Lupin — warknął Filch, gdy stanęliśmy przed gargulcem. — Sezamowe sowy. 

Posąg odskoczył, ukazując schody. Filch machnął ponaglająco ręką. 

Westchnęłam. Cześć, panie Gargulec, miło pana znowu widzieć. O, widzę, że wymienili panu poręcz przy schodach. To dobrze, na tamtej była jeszcze krew z czasów wojny. Dyrektorka bywa wyjątkowo sentymentalna. 

Powoli weszłam do gabinetu. Czułam na sobie spojrzenia byłych dyrektorów. Przynajmniej tej części, która akurat nie spała. Szczególnie Severus Snape wydawał się być zaintrygowany moim przybyciem. 

Dyrektor McGonnagall jak zwykle siedziała za biurkiem. Nawet na mnie nie spojrzała, zbyt zajęta wypełnianiem pergaminów. 

— Witam, panno Lupin, cóż cię do mnie sprowadza? 

Przewróciłam oczami. To samo, co od sześciu lat, pani psor. 

— Dzień dobry, pani profesor. Ktoś zaczarował portrety w korytarzu na drugim piętrze. Nie ja… 

— Ale Argus uważa, że ty? 

Dyrektorka podniosła wzrok znad dokumentów. Szare oczy pobłyskiwały zza okrągłych okularów. Przełknęłam nerwowo ślinę. Znałam McGonnagall zdecydowanie lepiej niż większość uczniów czy nauczycieli. Swego czasu była stałym gościem w naszym rodzinnym domu. Razem z moim tatą napisała kilka wybitnych książek o transmutacji. Przynajmniej raz w miesiącu wpadała na herbatę, by przedyskutować najnowsze odkrycia naukowe. I to ona była świadkiem, jak w wieku niespełna pięciu lat wyrecytowałam z pamięci przepis na eliksir wielosokowy. 

Poradziła wtedy tacie by lepiej zamykał bibliotekę. 

Nie zadziałało.

— Porozmawiam z profesja Sinistrą. Poproszę by przepytała duchy. Może znajdą winnego. — Odłożyła pióro i wyprostowała długie, cienkie palce. — Profesor Zabini przyniósł mi wczoraj twój esej na temat eliksirów naginających wole. Uważa, że powinniśmy wysłać go do „Nowoczesnego Warzyciela”. Cóż, ciężko się z nim nie zgodzić. To naprawdę dobry esej. 

Westchnęłam cicho. Znowu to samo. 

— Pani dyrektor, to nic takiego. Naprawdę. 

— Eleonoro… 

— Noro, pani profesor. 

— Panno Lupin. — Dyrektorka złożyła dłonie. — Jesteś zdolną, pracowitą, bystrą dziewczyną. Dlaczego nie chcesz, by inni to zauważyli? 

— Bo mam szesnaście lat?  — Wzruszyłam ramionami. — Jeszcze zdążę być sławna. Na razie muszę skończyć szkołę. 

— Szkoła to nie wszystko, moja droga. Już teraz możesz budować kapitał na przyszłość

To była prawda. Przynajmniej częściowa. Wiedziałam, że McGonnagall ma racje. Byłam pracowita. Bystra. Już teraz mogłam wiele osiągnąć. Więcej niż tylko doskonale zdać egzaminy. Wyrobić sobie nazwisko. Zawrzeć znajomości. Zakręcić się wokół wpływowych ludzi, którzy w przyszłości pomogliby mi karierze. 

Były jednak dwa problemy. 

Nie byłam zdolna, jak wszyscy myśleli. Miałam naprawdę przeciętne magiczne umiejętności. Wszystko co osiągnęłam zawdzięczałam ciężkiej pracy i wytrwałości. Studiowaniu po nocach teorii zaklęć. Inkantacji. Powtarzaniu setki razy ruchu różdżką, jeszcze za nim poznamy go na lekcji. 

Praca, praca i jeszcze raz praca. 

Problem numer dwa? Trywialny. Nie miałam bladego pojęcia, co chcę robić po Hogwarcie. Eliksiry? Ministerstwo? Może szkoła Uzdrowicieli? Albo praca naukowa? A może łamanie zaklęć. 

Za dużo opcji. Jak na brodę Merlina miałabym wybrać jedną?! O nie, dziękuję bardzo, jeszcze sobie poczekam. Mam dwa lata spokoju. Nacieszę się nimi. 

— Ten esej wcale nie jest taki dobry — odpowiedziałam wymijająco. — Pisałam go dzień przed przyjazdem.

McGonnagal zacisnęła usta. Przez chwilę wyglądała, jakby miała dalej dyskutować, ale ostatecznie tylko machnęła z rezygnacją ręką. 

— Idź już. Bo spóźnisz się na lekcje. 

Odwróciłam się na pięcie. Opuściłam gabinet w pośpiechu. Wtopiłam się w tłum uczniów, śpieszących na pierwsze lekcje. Rok dopiero się zaczął. Spóźnienia? Standard. I te cholerne, ruszające się schody. 

— Przepraszam, przepraszam, przepraszam… 

— Nora! Nora!

Zatrzymałam się gwałtownie. Zza posągu jednookiej wiedźmy uśmiechał się do mnie czarnoskóry chłopak. W rękach trzymał mugolskie komiksy, a splecione w drobne warkoczyki włosy związał srebrną wstążką. 

— A gdzie podręczniki, Tuttle? — skrzyżowałam ręce na piersi. — Czy może na Hogwart zaczął się specjalizować w mugolznastwie? 

Roześmiał się głośno. Wyszedł zza posągu. Zagubiony pierwszak pisnął na jego widok i pobiegł w drugą stronę. Ponad dwa metry wzrostu robiło jednak swoje. 

— Mam teraz Opiekę — wyjaśnił. — Hagrid obiecał, że w tym roku pokaże nam pikujące licho

Uniosłam kpiąco brew. 

— Naprawdę? Ophir, skarbie, chcę ci przypomnieć, że pikujące licho żywi się mózgami. Czyżby Hagrid miał o was tak złą opinię. 

Ophir tylko znów się roześmiał. Chwycił mnie za rękę i pociągnął z powrót w tłum. Obydwoje musieliśmy zejść aż na parter, ale dzięki posturze mojego przyjaciela zajęło nam to niespełna minutę. 

Żeby nie było Ophir Tuttle, był najbardziej pokojowo nastawionym uczniem w Hogwarcie. Nigdy nie słyszałam, by się z kimś kłócił, zaprowadzał zagubione pierwszaki do klas, pocieszał trzecioklasistki ze złamanym sercem, a kiedyś nawet zgłosił się na ochotnika do czyszczenia pucharów. Naprawdę zastanawiałam się, czy Tiara Przydziału dobrze zrobiła ładując go do Ravenclawu, a nie Hufflepuffu. 

Ale, jak to powtarza wujaszek Harry „Niezbadane są wyroki Tiary”.

— Nadal nie wierzę, że wybrałaś historię magii — oznajmił Ophir, gdy stanęliśmy przed klasą. — Przecież to czysty masochizm. 

— Przesadzasz — prychnęłam. — Historia jest najciekawsza! Może gdybyś kiedyś posłuchał Binnsa, przyznałbyś mi racje. 

— Prędzej Filch kopnie w kalendarz. Dobra, zbieram się. Bo jeszcze zajmą mi najlepsze miejsce przy zagrodzie. 

Odwrócił się na pięcie i po chwili zniknął zza załomem korytarza. Pokręciłam z dezaprobatą głową. Ophir i jego zwierzęta. Im bardziej krwiożercze i obleśne tym lepiej. Jakby trzy ropuchy w dormitorium mu nie wystarczały. 

Wsunęłam się do klasy w ostatniej chwili. Oprócz mnie było jeszcze kilku krukonów, dwóch ślizgonów i mała puchonka. Żadnych gryfonów. Mogłam się spodziewać. Dla nich chodzenie na historię magii byłoby plamą na honorze. 

Usiadłam w pierwszej ławce, wyjęłam pergaminy, pióro oraz mugolskie podkreślacze — moje ostatnie odkrycie. Kolejne dwie godziny spędziłam słuchając uważnie i notując. Naprawdę lubiłam się uczyć, a dzięki doskonałej pamięci i bystrości przedmioty niewymagające magii były dla mnie proste. Eliksiry, historia magii, numerologia, starożytne runy, astronomia — większość uczniów bała się ich jak ognia albo w ogóle ignorowała. Ja uwielbiałam. 

— Panno Lupin. — Profesor Binns odwrócił wzrok od tablicy. — Proszę nam przypomnieć, co było przedmiotem debat na Europejskim Kongresie Czarodziejów w 1789? 

— Kwalifikacja wilkołaków, wampirów i willi — rzuciłam bez wachania. — Ulrik Von Numenman, austriacki minister magii optował za nadanie im statutu czarodziejów. Większość rady sprzeciwiła się. Wilkołaki i wampiry objęła europejska ustawa o bestiach. Zmiany nastąpiły dopiero w dwa tysiące pierwszym roku. 

— Bardzo dobrze — Binns z aprobatą pokiwał głową. Na jego bladej twarzy zamajaczył jeszcze bledszy uśmiech. 

Choć czy duchy w ogóle mają twarz?

Tak, przyznaję, byłam chyba jedyną uczennicą w szkole, która naprawdę lubiła martwego profesora. Z jego wykładów można było wyciągnąć wiele ciekawych informacji i wniosków. A że mówił jak robot? Każdy ma przecież jakieś wady. 

— Na za tydzień napiszecie dwie rolki o zmianach w klasyfikowaniu istot około ludzkich. Pamiętajcie, by uwzględnić motywacje i sytuacje polityczną. I nie zapomnijcie o… — Głowa profesora opadła na pierś, a po sali poniosło się chrapanie. 

Zapisałam w kalendarzu zadanie i pospiesznie zebrałam rzeczy do torby. Za drzwiami wpadłam na kolejną grupkę wystraszonych pierwszoklasistów. Jakaś skośnooka dziewczynka, gryfonka, wycierała rękawem szaty zapłakaną twarz. W drugiej ręce trzymała przemoczony podręcznik do Historii Magii. 

Zmarszczyłam brwi. Głupi żart, czy wypadek? 

Zapisałam w pamięci, by powiedzieć o tym Danielowi, prefektowi Gryffindoru, by wybadał sytuacje. Sama wolałam nie ingerować w wewnętrzne konflikty gryfonów. Byli nieprzewidywalni. Przynajmniej ci urodzeni w magicznych rodzinach. Jakby bycie gryfonem upoważniało ich do zachowywania się, jak idioci. 

— Idziesz do biblioteki?  

Odwróciłam się na pięcie, słysząc kolejny znajomy głos. Alija jak zwykle pojawiła się jakby znikąd, prawie przyprawiając mnie o zawał. 

— Na błonia — sprostowałam. — Chcę przejrzeć program na Zaklęcia. 

— A esej na eliksiry? 

— Napisałam w wakacje. 

— Zadał nam go wczoraj! 

— Zawsze zadaje szóstym klasom to samo. 

Alija wydęła usta. Potarła palcami złoty kolczyk w lewym uchu i zerknęła przez ramię. 

— Idę z tobą. 

Uśmiechnęłam się nieznacznie. Spodziewałam się tego. Z Aliją Zabini przyjaźniłyśmy się i konkurowałyśmy od pierwszej klasy. Jeszcze w pociągu urządziłyśmy konkurs, która więcej zapamiętała z podręczników. Potem trafiłyśmy do różnych domów, ale nie powstrzymywało nas to przed dalszą rywalizacją o tytuł najlepszej uczennicy. Choć w sumie różniłyśmy się wszystkich. Ja specjalizowałam się w zajęciach pamięciowych i na rozumienie, Alija miała naturalny talent do zaklęć, transmutacji czy OPCM. Ja zostałam prefektem, ona poprowadziła Slytherin do triumfu w pucharze Quidditcha. Ja byłam bladą blondynką z sianem zamiast włosów, ona miała ciemną cerę i burzę czarnych loków. 

Czy da się kogoś nienawidzić i uwielbiać jednocześnie? Cóż, Alija i ja byłyśmy żywym dowodem, że owszem. 

—  Wylądowałaś już u McGonagall? — rzuciła gdy szłyśmy przez błonia. 

Przytaknęłam. 

— Filch z każdym rokiem jest coraz bardziej uparty. Przysięgam, jeszcze jedna taka akcja i naprawdę podpalę mu tego cholernego kota. 

— Mówisz tak od dwóch lat. — Alija parsknęła coś jeszcze. — To prawda, że twój esej znajdzie się we wrześniowym „Warzycielu”? 

Wytrzeszczyłam oczy. Skąd niby…?

— Nie! — zaprzeczyłam stanowczo. — Znaczy… chcieli go wysłać… ale się nie zgodziłam. 

— Jesteś skrajnie wkurzająca. Dlaczego?! 

Wzruszyłam ramionami. W sumie nie miałam jednej, konkretnej odpowiedzi. Mogłam mieć świetne oceny, same W na SUMAch, ale wybicie się poza szkołą? Wzdrygnęłam się. O nie. Panna Lupin z chęcią pozostanie anonimowa. 

Alija skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła mnie potępiającym spojrzeniem.

— Nadal nie zdecydowałaś, co będziesz robić po Hogwarcie? 

Zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok, ucinając temat. Ostatnie na co miałam ochotę, to tłumaczenie, że nie, nie mam wielkich marzeń i nie, nie będę aurorem jak mama, i nie, wujku Harry, nie potrzebuję pomocy z Obroną, i nie, nie musisz pożyczać mi swoich podręczników. 

Tak, spotkania rodzinne bywają naprawdę skrajnie irytujące. Szczególnie, kiedy przyjacielem rodziny jest TEN Harry Potter. 

— Ja w każdym razie wiem. — Alija uśmiechnęła się promiennie. — Znaczy prawie wiem. Zobacz, co dostałam! — wyciągnęła z szkolnej torby list. Na kopercie widniał kolorowy herb. Złota gwiazda na kolorowym tle. — Przysłali dzisiaj rano! Jesteś pierwszą, której pokazuje. Nawet mój ojciec jeszcze o niczym nie wie! 

Uniosłam ze zdziwieniem brew. Sięgnęłam po kopertę i obróciłam ją w dłoniach, szukając nadawcy. 

Chluba Portree… To jakaś drużyna Quidditcha? 

— Jakaś? Jakaś?! — oburzyła się Alija. — To jedna z najlepszych drużyn w lidze! Znaczy, wiadomo, nie w historii, ale w ostatniej dekadzie na pewno! W zeszłym sezonie o włos przegrali puchar z Skrokami. I teraz chcą mnie w rezerwie! 

— Jak zamierzasz grać i uczyć się jednocześnie? 

— Oh, nie będę grać. — Z irytacją machnęła ręką. — Będę z nimi trenowała raz w tygodniu i jeśli wypadną im wszyscy ścigający… znaczy czterech… to wskoczę jako trzecia. Ale dalej gram też dla Slytherinu. Rozumiesz?! Będę najmłodszą zawodniczką w lidze! — Okręciła się na pięcie, pisząc przy tym, jak mała dziewczynka. 

Parsknęłam śmiechem. 

— Gratuluję. Serio — Oddałam list. — Czy to znaczy, że już nie chcesz być aurorem? 

Alija w zamyśleniu przygryzła policzek. 

— W sumie to nie wiem. Może będę pierwszym w historii aurorem grającym w Quidditcha? Wtedy na pewno dostanę swoją kartę w Czekoladowych Żabach. 

Nie skomentowałam tego. Schowałam ręce do kieszeni i ruszyłam w kierunku błoni. Był początek września, słońce wisiało wysoko na niebie i nawet tu, w Szkocji temperatury zachęcały do wypoczynku na świeżym powietrzu. Miałam ambitny plan opanować dzisiaj pierwsze dwa zaklęcia z podręcznika. A podobno tlen pomaga w myśleniu. 

— W ogóle, wiedziałaś, że Liza Lestrange zmieniła szkoła? W sumie nie dziwie jej się. Z takim nazwiskiem też bym wolała zwiać z Anglii. Serio, nie rozumiem ludzi, przecież wszyscy wiedzieli, że jest mugolaczką!

Słuchałam jednym uchem, myślami cały czas błądząc wokół nadchodzącej lekcji z Zaklęć. Niezniszczalny profesor Flitwick przyjmował na swoje zajęcia wszystkich, którzy zdali SUMy. Wstyd było się nie zapisać. 

Ale zaklęcia niewerbalne… Będę musiała dużo poćwiczyć. 

— Hej! Nora! Alija! 

Nagle dostrzegłam Ophira. Biegł w naszą stronę, prawie potykając się o własne nogi. Wyglądał dziwnie. Cały się trząsł, jedną brew miał spaloną, a od pasa w dół ociekał wodą. 

— Coś się stało? — zmarszczyłam brwi. 

— Musicie koniecznie to zobaczyć. 

Chwycił nas za ręce i pociągnął w kierunku jeziora. Na brzegu zebrała się już sporo uczniów. Ściśnięci w ciasną grupę, w milczeniu wpatrywali się w coś przed sobą. Dostrzegłam profesora Longbottoma, próbującego rozgonić towarzystwo i Hagrida, brodzącego w wodzie. 

Prowadzeni przez Ophira, przepchnęliśmy przez tłum. Stanęliśmy przy samym brzegu. Zmrużyłam oczy, by lepiej widzieć. 

I zamarłam. Ziemia osunęła mi się spod stóp. Odruchowo zrobiłam krok w tył. Ophir ścisnął pokrzepiająco moją dłoń. Przełknęłam głośno ślinę i zmusiłam się, by spojrzeć jeszcze raz. Żeby upewnić się, czy to nie zwidy. 

Ale nie. Ono nadal tam było. 

Ciało. 

Prawdziwe ciało. 

Na jeziorze unosił się profesor Elitron. 

Martwy. 


czwartek, 31 grudnia 2020

Prolog

 Chłopiec zacisnął palce na pluszowym szczurku. Przełknął ślinę, zwieszając wzrok. Było późno. Oczy kleiły mu się od braku snu, a w brzuchu burczało. Siedział skulony za drzwiami. Starał się oddychać najciszej jak potrafi. Zagryzał wargi do krwi, byle tylko nie płakać. Żadnych dźwięków. Nie ma cię tu. Nie ma. 

— Panie… panie…przepraszam… 

— Jesteś idiotą, zdrajco, idiotą. 

— Panie… panie… proszę… 

— Crucio… 

Przeraźliwy wrzask zakłócił szloch chłopca. Światło zaklęć odbijało się w lustrze, oświetlając wąski korytarz. Plastikowe oczy szczurka pobłyskiwały żałośnie. 

— Naprawdę myślałeś, że ci się uda? Że się nie zorientuję?! Głupcze! Przede mną nie można się ukryć! 

— Nie chciałem… musiałem…. panie… 

Kolejne zaklęcie. Kolejny krzyk. Chłopiec wpił paznokcie w ścianę. Chciał uciec. Jak najdalej. Schować się gdzieś. Pod łóżkiem albo w szafie. Gdziekolwiek. 

Ale musiał czekać na mamę. Mama przyjdzie. Uratuje ich. Obiecała. 

Obiecała, obiecała, obiecała… 

Nagle wrzaski ucichły. Ciężki oddech był jednak równie bolesny. Cichy, przebiegły chichot sprawił, że chłopiec skulił się jeszcze bardziej. 

— Poniesiesz karę zdrajco. Prawdziwą karę. Śmierć byłaby za ciebie zbyt łaskawa. 

— Nie, nie, nie… błagam…. Nie!

Chłopiec pisnął. Zatkał uczy rękami i wcisnął się w kąt. 

— Nieeee!

A potem nagle nastąpiła cisza. 

— Imperio. 



Cześć, hej i czołem! Witam w zupełnie nowym opowiadaniu z uniwersum HP. W końcu podjęłam tę odważną decyzję i postanowiłam je opublikować. 
To dopiero Prolog, ale mam nadzieję, że jesteście choć trochę zaintrygowani. 
Z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin
Theme by Lydia (css)
and Leona(header)